To tak jak kilka kartek wyrwanych z twojego zycia. Mysli nieuporzadkowane dotykiem swiadomosci.

środa, 28 maja 2008

Skrzynki

Wciaż dookoła czarne skrzynki zawieszone gdzieś na progach historii do których ciężko dotrzeć. Przedsionek życia, zaścianek śmierci. Zbliżam się do nich zawsze z pośpiechem, otwieram i przez wąską lukę próbuję dostrzec dno. Dowiedzieć się coś więcej o ich drodze przeznaczenia. W większości te same kształty, a jednak czasem zdarzają się oryginały. Na drzewie, na jednym uchy, bez klapy, drewniane, we wzorki. Najbardziej lubię te w szeregach tuż przy płocie. Jeden odszedł i świeci pustką między numerem 4 a 6. A przecież taki dobry człowiek z niego był. Więc czemu odszedł? Ze starości, może się ożenił, nikt do niego nie pisze, czy może już nie istnieje.
Gdy tylko na nie spojrzę układają się historie. Masa histori próbuje wedrzeć się do mojej podświadomości, zaczynają tam każda skrzętnie zawieszać się w zwojach mego mózgu i powoli otwierać wylewając cierpienie, ból, drobne szczęścia, szalone uniesienia. Jestem zawsze przy nich pierwszy. Zawsze z nimi witam się po nocy. Stoję na progu, karmię je sosnami, brzozami i olchami. One łapczywie pochłaniają każdą ilość papieru. Ale są też takie przeżarte, którym już korzenie wychodzą okiem i można dostrzeć korę na ich boku. Dietetyczne też się zdarzają. Krzyczą w około, że dziękują ale już jadły, że nie są głodne i że walczą o płuca Ziemi. Nie napieram, cieszę się nawet i się zastanawiam czy to co robię jest moralne z punktu widzenia zieleni. Zawsze próbuję zamienić z nimi dwa słowa. Jak wczoraj Pani minął dzień, czy wciąż boli w krzyżu, czy syn wrócił z wojny, czy siostra zdała maturę, czy może jeszcze jedną prenumeratkę otępiających artykułów?
Gdy odjeżdżam i już ich nie widzę, czuję że uśmiechają się do mnie, dziękując i oczekując kolejnej nocy.

piątek, 16 maja 2008

***

Zawijam się szczelnie w namiastki domu i szczęścia, które otrzymujemy od aniołów pochłoniętych pasją Is-fiskeringu.
Ciepła sielanka norweskich asfaltów zamienia się w jeszcze mroźne przestrzenie finlandzkich płaskowyżów i jezior. Od razu poczuć można wyższość, wjeżdżamy na Olimp przepełniony rybakami, którzy przypominają bardziej statystów niż rzeczywisty obraz miejsca. Zapach piwa, czerwień twarz i zieleń ubrań. Do tego pólnocno-fiński sprawia, że radość zaczyna przepełniać mnie na wskroś, a na ustach jak i w koszyku pojawia się przysłowiowy banan. Żeberka z grilla pomimo wyglądu rozpływają się w ustach ze smakiem. Deserem okazuje się fińska grochówka o smaku soli i bliżej nie określonej konsystencji. Jeszcze tylko pączek , którego ciężko dostrzec spod warstwy cukru, kilka gołych dupek prosto z sauny i wyruszamy na drogę pod tytułem "pomyśl że jeszcze tylko 20godzin marszu i dojdziemy do domu".
Zasypiam gdzieś ponad światem pracy, studiów, Polski, wszystkich pytających oczu i wiedzących lepiej języków. Zasypiam wtulony w kobietę, którą kocham, słuchając jak dwóch myśliwych poluje na lisa, który schował się gdzieś w okolicznych grządkach. Ostatnie okrzyki zwycięstwa rozproszone zostają przez sen, w którym już jestem częścią.
Okno, traktor, kilka kropel na szybie. Nade mną góry czarno-białych grafik potwierdzają swoją obecność w ciemnych otchłaniach oceanu. Krajobraz nierealny, nieoczekiwany, zarazem zaskakujący i jakby już nie obcy. Konfitura z ciemnym chlebem przywołuje obrazy dzieciństwa. Przede mną dzieci, których szczęściem mieć tak wspaniałe korzenie. Bujne drzewo życia, które karmi i daje cień strudzonym wędrowcom. Nie pyta, nie nakłania, nie namawia, nie każe. W ogrodzie stoi i gra z wiatrem piękne pieśni o miłości.

czwartek, 15 maja 2008

***

Przed godziną popedałowałem na plażę wracając z pracy. Pomimo ujmującej magii poranka zacinający ostry śnieg przegonił mnie z cypla na którym stałem. Jeżdżę od poniedziałku tą samą trasą o tej samej porze. Przeradza się to powoli w mantrę, którą będę powtarzał przez najbliższe miesiące, ale już teraz wiem jak wygąda każda pora roku w tym jakże naigrywającym się z kalendarza, który próbowano nam wmówić, kraju.
Gdy góry się topiły przed kilkoma dniami, ciągnęło mnie do kąpieli, tak bardzo było słonecznie i ciepło. Kolejny dzień z deszczem przystopował moje zapędy. Listopadowa szklana pogoda to pikuś co tutaj się działo dwa dni temu. Wczoraj na powrót wszystko się rozbudzało, wskrzesało, podnosiły ciężkie chmury, ukazując nieprawdopodobne błekity nieba, morza i gór.

sobota, 3 maja 2008

***

Przed godziną jak objeżdżałem wyspę aby dostać się na Asgard, wstawka z encyclopedi mythici:
"Asgard, in Norse mythology, is one of the nine worlds and the homeland of the Aesir, the race of warrior gods. Located on the highest level of the Norse universe, it is surrounded by a high wall of closely fitted stone blocks. The walls surrounding Asgard were built by Blast (or Hrimthurs), who asked in payment the hand of Freya plus the sun and the moon. Odin agreed providing the walls be complete in six months. Hrimthurs had a magic horse, named Svadilfari, who helped him in his work. To Odin's (and the other gods, especially Freya's) horror, with but a few days left, Blast was almost finished. Loki, the trickster, turned himself into a mare and beguiled the stallion Svadilfari away. The job was not completed in time and no payment was given."
Pomyślałem jak można określić to co widzę i stwierdziłem że nie można przebierać w słowach. brzmiało to w mojej głowie mniej więcej tak: it's the fuckin' perfect amazing beauty.
Wracając do encyclopedii mythici - utożsamiam się z Blastem. Wczoraj rzuciłem robotę na rzecz wolności i nie wypierania się siebie. Trochę to trwało ale w końcu dorosłem do jakże wzniosłej decyzji. W przeciwieństwie do Blasta pengar otrzymałem. Gdy chciałem podpisać nowy konrakt, wygasł przed tym zanim go dotknąłem i chyba znowu będę bezrobotnym od 10 czerwca.
Rzucić i stracić pracę TEGO SAMEGO DNIA- definitywnie zakrawa to na chryję i palec boży że może by tak jednak gdzieś pojechać? w jakąś podróż albo cóś.....
Ooooo, już nie pada. Przypruszone wszystko tylko. Naprawdę niech żałuje kto czyta, że widzieć nie może.

Wikendicu i przygodo trwaj.

czwartek, 1 maja 2008

***

Każda drobna cząsteczka Twojej delikatnej skóry pęcznieje pod dotknięciami moich wspomnień i projekcji światów na Twym ciele. Lepiąc z miniatur szczęść ogromy wyobrażeń, z cielesnych uniesień strudzone składasz ciało na słoneczny dywan światów równoległych. Zieleń przebijająca wszelkie euforyczne zło zakrapiane krwistymi odcieniami dziecka Księżyca. Wybuchy dymów wokół głowy, ciemne twarze błotnistych miast, światła pulsujące, skroń we władzy utrzymując przypominają miarowe obroty śmigła nad światem snów i niespełnionych uniesień. Nagromadzenie. Przepełnienie.
Obrazy którymi można do woli pasjonować się w swoim muzeum pamięci